Ostatni mecz na boisku przy Wojska Polskiego w barwach klubu znad Odry rozegrał 7 czerwca, gdzie jako kapitan zdołał strzelić bramkę. Zmieniony w 70 minucie spotkania pożegnał się z kibicami, trenerami i całym zespołem. Łukasz Głowacki po dziesięciu latach odchodzi z Odry Chojna, aczkowiek jak sam przyznaje - nie zamierza odwieszać butów na kołek.
Przemysław Kaweński: Czy czujesz, że to był odpowiedni czas na podjęcie tak ważnej decyzji?
Łukasz Głowacki: Tak, czuję, że to był właściwy moment. Choć nie ukrywam – to jedna z trudniejszych decyzji w moim życiu. Odra była praktycznie ze mną przez ponad połowę mojego życia piłkarskiego. To nie tylko gra, ale sposób życia, codzienność i ta bezcenna więź z chłopakami, która – mam nadzieję – przetrwa na długie lata. Jednak przyszedł czas, że potrzebuję zmiany i przede wszystkim teraz więcej czasu chciałbym poświęcić swojej córeczce Hani i żonie.
Odra Chojna będzie zawsze bliska mojemu sercu, a lata spędzone w tym klubie będę wspominał z uśmiechem na twarzy.
P.K.: Grałeś w Młodej Ekstraklasie, III lidze (Chemik Police) i 10 lat dla Odry (w tym IV liga) – jak po tylu latach dziś, na świeżo, patrzysz na swoją przeszłość?
Ł.G.: Z perspektywy czasu widzę, jak wiele mi to wszystko dało – nie tylko piłkarsko, ale przede wszystkim jako człowiekowi. Młoda Ekstraklasa to był moment marzeń – pierwszy kontakt z profesjonalizmem, szatnia pełna ambicji. Potem III liga z Pogonią Szczecin oraz Chemikiem Police – twarda szkoła dorosłej piłki, gdzie trzeba było walczyć o każdy centymetr boiska. A Odra? To była moja piłkarska rodzina przez dekadę. 10 lat to kawał życia – były awanse, były spadki, śmiech i łzy, ale przede wszystkim niesamowita więź z ludźmi oraz klubem.
P.K.: Czy jest moment w chojeńskiej piłce, który zapamiętasz na długo? Jeśli tak, to o którym mowa?
Ł.G.: Bez wątpienia awans do IV ligi. To był sezon, w którym wszystko się zgrało – drużyna, sztab, kibice, atmosfera. Walczyliśmy o ten awans nie tylko nogami, ale też sercem – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Zapewniliśmy sobie awans już kilka kolejek przed końcem sezonu. Choć, niestety, sezon w IV lidze nie poszedł nam tak, jakbyśmy się spodziewali, to miło wspominać będę te nasze dalekie powroty autokarem z meczów. Wtedy, mimo porażek, trzymaliśmy się razem, a szampańska atmosfera w autokarze trochę nam wynagradzała gorycz porażek.
Jeszcze jeden moment, który zapamiętam na długo, to mój ostatni mecz.
W miniony weekend zagrałem swój ostatni mecz domowy w barwach Odry Chojna, w którym strzeliłem swoją pożegnalną bramkę na stadionie przy Wojska Polskiego. Trudno opisać słowami emocje, które mi wtedy towarzyszyły – z jednej strony spokój i świadomość, że to właściwy moment, a z drugiej ogromne wzruszenie, bo zostawiam kawał serca w tej drużynie, w tym klubie, na tym boisku.
Przez te lata zagrałem dziesiątki spotkań, przeżyłem spadki, awans, trudne porażki, kontuzje, ale przede wszystkim poznałem ludzi, z którymi dzieliłem szatnię jak z rodziną. Odra to nie był dla mnie „tylko klub” – to było moje miejsce. Tu dojrzewałem jako zawodnik i człowiek.
Chciałbym z całego serca podziękować każdemu, kto był częścią tej drogi: trenerom, kolegom z drużyny, działaczom, kibicom i wszystkim, którzy byli z nami – w tych pięknych i trudnych momentach.
P.K.: Jeszcze jedno: jak dalej potoczy się Twoja kariera?
Ł.G.: Jak na razie skupiam się na ostatnim meczu w biało-zielonych barwach, przeciwko Rurzycy Nawodna. A co będzie dalej – przyszłość pokaże. Na pewno nie chciałbym zawieszać jeszcze korków na kołek i chciałbym wspomóc inny klub swoją grą, dopóki zdrowie mi na to pozwoli. Jednak po latach dojazdów ze Szczecina do Chojny chciałbym znaleźć coś w miejscu mojego zamieszkania. Ale jeszcze nie podjąłem żadnych konkretnych decyzji.